Ksiądz Artur Wierzbicki SAC. Wędkarz i akwarysta.
Ale przede wszystkim kapłan – pallotyn, który ze wszech miar chce
wspierać każdego człowieka w duchowym rozwoju. Oto długo oczekiwany
wywiad z „najnowszym” księdzem naszej parafii.
Drogi Księże Arturze, skąd ksiądz pochodzi? Proszę opowiedzieć o
swojej rodzinnej miejscowości.
Pochodzę z niewielkiej miejscowości Garwolin w województwie
mazowieckim. Choć nie jest to duże miasto, to jednak można w nim
szczęśliwie przeżyć dzieciństwo i lata młodzieńcze; rozwijać się
intelektualnie, społecznie, kulturowo i oczywiście duchowo. Bardzo
mile wspominam lata spędzone w Garwolinie i kiedy tylko nadarzy się
okazja, to właśnie tam spędzam najwięcej czasu na wypoczynek np.
wakacyjny urlop.
Czy od dziecka Ksiądz wiedział, że zostanie kapłanem, czy była to
decyzja nagła?
Już jako uczeń szkoły podstawowej zazdrościłem mojemu ciotecznemu
bratu, że on w kościele na Mszy świętej jest tak blisko ołtarza i
księdza, i że jest ubrany w białą szatę oraz pelerynkę. Ponieważ
jesteśmy rówieśnikami i chodziliśmy do tej samej klasy mogłem często
usłyszeć od niego, jak to fajnie jest być ministrantem: dzwonić
dzwonkami w czasie Mszy świętej, rozkładać kielich na ołtarzu i
wykonywać cały szereg czynności, których inni nie mogą. To wszystko
bardzo mi imponowało. Postanowiłem zatem zgłosić się na kandydata na
ministranta. Mój entuzjazm wzrastał, gdy przekonałem się, że oprócz
cotygodniowych spotkań formacyjnych
i dyżurów, ministranci często spotykają się rekreacyjnie grając w
piłkę, jeżdżąc na wycieczki, czyli miło i aktywnie spędzają czas.
Wtedy po raz pierwszy zacząłem sobie wyobrażać, że to ja jestem
księdzem i odprawiam Mszę świętą. Swoją wyobraźnię przekuwałem w
czyn – bawiąc się w „odprawianie mszy”. Szaty liturgiczne
zastępowałem fartuchami kuchennymi mamy, ręcznikami do kąpieli i
starą babciną peleryną. Kielichem była cukierniczka w kształcie
pucharku, patena – to talerzyk
pod filiżankę, ampułki – dzbanuszki na mleczko do kawy, a hostią
były wafelki zwane andrutami wycięte na kształt koła szklanką do
herbaty. Na taką „mszę” przychodzili bracia
i koledzy. Myślę, że już wtedy Pan Bóg na sposób właściwy dla
dziecka przygotowywał w sercu grunt dla dalszych łask…
Poważniej o zostaniu księdzem zacząłem myśleć na początku szkoły
średniej, kiedy zostałem członkiem Ruchu Światło Życie i lektorem w
parafii. Wyjazdy na rekolekcje oazowe i dni skupienia w seminarium
utwierdzały mnie w przekonaniu, że moim powołaniem jest kapłaństwo.
Miałem też wielu starszych kolegów, którzy zdecydowali się na taką
drogę. Większość z nich to byli właśnie pallotyni. Gdy przyjeżdżali
do Garwolina i w kościele widziałem ich w sutannie, pragnienie
zostania jednym z nich bardzo się we mnie potęgowało.
Pod koniec szkoły średniej wiedziałem, że muszę podjąć decyzję co
dalej. Sprawa stała się jednak trochę trudna, bo w trzeciej klasie
liceum bardzo zauroczyłem się Gosią, którą poznałem na przerwie
międzylekcyjnej. Nasza więź wzrastała w miarę upływu czasu. Było to
dla mnie tak silne i piękne doświadczenie, że chyba nawet
przysłoniło moje plany pójścia do
seminarium. Pamiętam, że było jej smutno, kiedy w szczerych
rozmowach wspominałem, że takie myśli o kapłaństwie czasem się
pojawiają w mojej głowie. Ostatni rok szkoły średniej to ciągłe
pytania: Matura, studia i życie z – być może – Gosią, czy matura,
seminarium
i kapłaństwo… Święty Paweł kiedyś napisał „Z dwóch stron doznaję
nalegania. Co mam
wybrać, sam nie wiem…”. Ostatecznie zdecydowałem się złożyć
dokumenty do postulatu księży pallotynów. Moja młodzieńcza miłość,
czyli Gosia, nie ukrywała smutku, ale – jak twierdziła – jeśli to
mnie uszczęśliwi, to niech tak będzie… Myślę, że takie wybory nigdy
nie są łatwe, ale Pan Bóg daje tyle łaski ile trzeba, by dźwignąć
każdy trud…
Czy rodzina Księdza zaakceptowała wybór młodego mężczyzny, który
przecież mógłby mieć żonę, dzieci...?
Jeśli chodzi o moich najbliższych, o moją rodzinę: mamę, tatę i
brata, to nigdy nie stanowili trudności w moich planach, czy
decyzjach o byciu księdzem. Wręcz przeciwnie – cieszyli się,
i myślę, że byli i są dumni z tego, że ich syn jest kapłanem
Chrystusa. Jestem im wdzięczny za nieustanną modlitwę w mojej
intencji, abym nie ustał w drodze…
Gdzie pracował Ksiądz wcześniej i czym się Ksiądz zajmował na
poprzednich placówkach?
Przed przyjściem do Radomia pracowałem w Kutnie i w Lublinie. Oprócz
typowych dla księdza czynności wynikających z sakramentu święceń
zacząłem interesować się życiem psychicznym człowieka, które – jak
sądzę – jest bardzo ściśle powiązane z jego życiem duchowym.
W związku z tym rozpocząłem podyplomowe studia z psychologii i
psychoterapii dla
duchowieństwa na KUL’u. Po ich ukończeniu pracowałem już w Lublinie,
gdzie uzyskałem zgodę na dodatkowe zajęcia w charakterze
wolontariusza na Oddziale Psychiatrii w Klinice Psychiatrycznej w
Lublinie. Tam przyglądałem się profesjonalnej pracy lekarzy i
psychologów, szlifując tym samym swoją wiedzę. W Lublinie poznałem
również księdza egzorcystę, z którym się zaprzyjaźniłem. Wiele mi
pomagał w moim osobistym życiu duchowym, zaś ja pomagałem jemu – na
miarę swoich możliwości – konsultując jego penitentów z
kompetentnymi lekarzami i psychologami. Ta praca na osi egzorcysta i
psychiatrzy dawała mi dużo radości, satysfakcję
i poczucie rozwoju.
Czym się Ksiądz interesuje i co pochłania Księdza w wolnych
chwilach?
W wolnych chwilach lubię czytać książki z dziedziny psychologii i
duchowości, a także rozmawiać z ludźmi, którzy szukają pomocy w tym
zakresie. Również, kiedy mi czas na to pozwala, lubię godzinami
przebywać nad wodą z wędką w ręku lub spacerować po lesie szukając
grzybów. I jest jeszcze jedno hobby, które mnie odpręża, pomaga
przyjemnie wypełnić czas i dać odpoczynek. To amatorska akwarystyka.
Zdążył Ksiądz poznać już Radom? Jak się Ksiądz czuje w naszym
mieście?
W mieście Radomiu czuję się dobrze, choć to duże miasto i bez GPS-a
jeszcze ciężko mi wszędzie dotrzeć. Mówiąc o Radomiu, bardziej
jednak myślę o naszej parafii niż o topografii samego miasta. Tu też
– jak sadzę – przydaje mi się coś w rodzaju GPS-a, czyli pomocnika,
przewodnika.
Jak ocenia Ksiądz naszą parafię pod względem działalności? Czy jest
tutaj dużo pracy? Odczuwa Ksiądz jakąś „pomoc duchową” od naszych
Parafian?
Nowa parafia, to i trochę nowy zakres obowiązków, których wcześniej
nie miałem okazji poznać. Jednak po tych pierwszych miesiącach,
dzięki łasce Bożej, życzliwości ludzi i wiary
w siebie, myślę, że dam radę sprostać zadaniom, które wyznacza mi
Pan Bóg. Jest tu dużo pracy, ale jest ona dobrze rozdzielona na
wielu kapłanów, którzy pracują tak, by podjęte
zadania mogły być owocnie realizowane. Ponadto łatwiej jest
realizować tak wiele dzieł, gdy do pomocy są gotowi i otwarci
również świeccy. To da się zauważyć w Radomiu. Współpraca na rzecz
wspólnego dobra, to jedna z cech naszego pallotyńskiego charyzmatu.
Myślę, że najważniejsze w kapłańskiej posłudze jest to, aby to Pan
Bóg był na pierwszym
miejscu. Wtedy wszystko inne będzie na swoim właściwym miejscu… Jak
sam Bóg mówi: „Wystarczy ci mojej łaski…”. Jestem wdzięczny moim
Współbraciom i Parafianom za dar modlitwy, bez której byłoby
trudniej stawiać pierwsze kroki w Parafii św. Józefa w Radomiu.
Czym zajmuje się Ksiądz w naszej parafii?
W naszej parafii posługuję – jak każdy duszpasterz – głównie
sprawując sakramenty święte. Ponadto pomagam w kancelarii
parafialnej oraz prowadzę zajęcia katechetyczne w Ośrodku dla Osób z
Upośledzeniem Umysłowym w Stopniu Różnym. Staram się także duchowo
wspierać osoby, które należą do grupy „AA” i spotykają się przy
naszej parafii w każdy czwartek
i niedzielę na tzw. „mitingach”. W zakres mojej duszpasterskiej
posługi należy zaliczyć również pracę w Caritas Pallotyńskiej, która
już od wielu lat istnieje w naszej parafii. Troska o Świetlicę
Środowiskową, rozprowadzanie żywności dla ubogich, paczki świąteczne
dla dzieci – to zadania, które dzięki otwartym sercom naszych
Parafian mogę
koordynować w ramach działalności Caritas Pallotyńskiej.
Jak możemy wykorzystać Rok Wiary w naszej wspólnocie parafialnej?
Jakie nadzieje wiąże Ksiądz z tym Rokiem?
Wiara jest darem Bożym, o którym można mówić, kiedy wejdzie się na
jej drogę. O wierze można mówić, kiedy doświadcza się jej
przedmiotu.
Bez wiedzy jest słaba, a bez uczynków – martwa. Zatem zachęcam w
Roku Wiary do tego, abyśmy poznawali Tego, w którego wierzymy, i to,
w co wierzymy. Bez poznania i osobistego doświadczenia będzie ona
wciąż letnia, chwiejna i cząstkowa, a taką łatwo zniszczyć. Zaś
wsparta osobistym przeżyciem – jest nie do zburzenia.
przygotował: Bernard Pająk